Przyzwyczajenia
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuIdziemy przez życie przywiązani do różnych kołków. Godzimy się na pracę, która nas nie satysfakcjonuje, bo przecież kiedyś próbowaliśmy dostać się na wymarzone stanowisko, ale się nie udało. Potem wrastamy w firmę, przywiązujemy się do powierzonych nam zadań i przestajemy szukać innych dróg. Gdzieś przecież może być niebezpiecznie, a tu mamy swoje poletko, może nie takie, o jakim marzyliśmy, ale znane i bezpieczne.
Gdyby próbować rozróżniać dni po porankach byłoby to trudne zadanie. W większości są podobne. Kawa, herbata, radio, telewizor. Prysznic, makijaż, kanapka. Śniadanie dla dziecka. Przedszkole, szkoła, uczelnia. Pies na spacerze, kot przy misce, dziecko przy stole. Mąż w samochodzie, sąsiad w oknie, śmieciarka na drodze.
Poranne puzzle różnie zestawiane w zależności od wieku, miejsca zamieszkania, pory roku i liczebności gospodarstwa domowego. Opakowujemy je w schematy naszych przyzwyczajeń. Kawa? W tym samym kubku, z mlekiem i łyżką cukru. Ta sama stacja radiowa. Kolejność okupowania łazienki przez domowników według kolejności wstawania. Biada temu, kto zbyt długo ją zajmuje! Pies z zegarem wmontowanym w nerkach czeka przy drzwiach z punktualnością godną zegarynki. Komputer włączany o tej samej godzinie. Tylko czasami nasze rytuały burzy jakaś katastrofa w postaci żarłocznego kuzyna wyjadającego ostatni jogurt z lodówki, awarii w elektrowni lub budzika, który nie zadzwonił. Pielęgnowaniu przyzwyczajeń najlepiej służy dom. Poza nim życie jest mniej przewidywalne.
Niekiedy domowa i zawodowa codzienność zaczyna nam doskwierać. Zmęczeni codziennością wyruszamy na wakacje, ale nawet z daleka od domu wydeptujemy swoje ścieżki, oswajając przestrzeń dla naszych tymczasowych, wczasowych przyzwyczajeń. Podczas kolacji zajmujemy zazwyczaj ten sam stolik a nawet te same krzesło i denerwujemy się, kiedy ktoś nas podsiądzie. Na popołudniową kawę chodzimy do „naszej” kawiarni a drożdżówki kupujemy w „naszej” piekarni. Wolimy to, co znane. Jest wiele osób, które wybiera wakacje w tym samym kurorcie, od lat w tym samym pensjonacie. Są tacy, którzy jak Immanuel Kant dobrze czują się tylko we własnym domu. Przyzwyczajenie filozofa, który nawet jednego dnia nie spędził poza swoim rodzinnym Królewcem stały się podstawą wielu anegdot. Podobno według jego spacerów można było regulować zegarki, wychodził z domu zawsze o tej samej porze.
Przyzwyczajenia dotyczą wszystkich, nie tylko znanych filozofów. Zaczynamy je utrwalać od pierwszych miesięcy życia. Nie ma mowy o spaniu bez ulubionej kaczuszki lub kocyka. Mama ma przeczytać tę samą bajkę co wczoraj, a tata ułożyć z klocków taką samą wieżę. Najpierw ciężko nam się rozstać ze smoczkiem, potem z ulubionym misiem. Rośniemy i nie umiemy pożegnać się ze swoim pokojem i zbyt krótkim tapczanem. Potem przyzwyczajamy się do pracy, związków, domów. Do standardu życia, do ciepłych kaloryferów, ciepłych skarpet zimą i grilla latem.
Pół biedy, jeżeli przyzwyczajenia są dla nas przyjemnością. W końcu nie chodzi o to, żeby się umartwiać i dokładać sobie trudności do codziennych zmagań. Niestety zdarza się i tak, że oswojone i utrwalone zachowania wyniszczają nas. Tak się dzieje, kiedy stajemy się niewolnikami swoich przyzwyczajeń. Jorge Bucay argentyński psychoterapeuta w swoich opowieściach wspomina słonia, którego spotkał w cyrku. Był silny i największy ze wszystkich zwierząt, ale po przedstawieniu zawsze siedział uwiązany za nogę do małego kołka wbitego w ziemię. Olbrzym, który bez trudu przerzucał drewniane belki i nosił na swoim grzbiecie kilkoro ludzi stał pokorny przy kołku, który mógłby wyrwać z ziemi lekkim uniesieniem nogi. Czyż to nie dziwne? Tajemnica zachowania zwierzęcia tkwiła w jego przyzwyczajeniu. Od dzieciństwa przywiązywany był do rozmaitych kołków. Kiedy był mały, próbował się uwolnić, ale wówczas kołek był dla niego zbyt solidny. Walczył dzień, dwa, miesiąc, rok. I w końcu nadszedł moment, w którym słoń zaakceptował swoją niemoc. Przestał uciekać i nie zauważył, że w międzyczasie urósł i mógłby zmienić swoją sytuację.
My również idziemy przez życie przywiązani do różnych kołków. Godzimy się na pracę, która nas nie satysfakcjonuje, bo przecież kiedyś próbowaliśmy dostać się na wymarzone stanowisko, ale się nie udało. Potem wrastamy w firmę, przywiązujemy się do powierzonych nam zadań i przestajemy szukać innych dróg. Gdzieś przecież może być niebezpiecznie, a tu mamy swoje poletko, może nie takie, o jakim marzyliśmy, ale znane i bezpieczne. Dla tego złudnego bezpieczeństwa gotowi jesteśmy tkwić w związku, który od dawna nas wyniszcza, lub nie upominamy się o podwyżkę, bo przecież nigdy się nie upominaliśmy. Wolimy po staremu, bo nowe ma twarz ryzyka. Tak jak w dowcipie.
Pod budką z piwem kilku sfrustrowanych panów nie ma za co kupić kolejnej butelki. Podjeżdża właściciel firmy budowlanej i woła – Szukam ludzi do roboty! — Za ile ? – pytają pijaczkowie. - Za stówę. – Nie, za stówę to nie. – A za ile? – No, tak, jak zwykle, za flaszkę.
Przyjrzyjmy się swoim przyzwyczajeniom. Może niektóre z nich to spróchniałe kołki lub flaszki, jak zwykle.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze